Miało niczego dzisiaj nie być, albo o triggerach słow parę. Uprzedzam, będą bluzgi.

Znaczy miało być, a potem miało nie być.

Chodzę od rana jak bomba zegarowa i jedyne o czym myślę to jak komuś zrobić kuku. Znacie takie dni. Czasem wstajesz, człowieku, lewą nogą i nic, nawet głupie zmywanie garów czy zaklepywanie biletu przez stronę PKP Intercity ci nie idzie.


Swoją drogą to IC powinno być bardziej do przodu. Ich page nie współpracuje z moim Chromem, ale na IE działa. 
Choć po prawdzie, jak się nad tym zastanowić, to wcale to nie jest dziwne.

Mimo wszystko jednak wpis będzie, bo zapuściłem sobie na YT toto: Adrian van Ziegler - Freedom

To był trigger trzeci, najmniej związany z całokształtem tego czemu ostatnimi czasy lepiej trzymać się ode mnie z dala. Dwa kolejne są jakby bardziej skorelowane, choć pozornie wydawać się może inaczej.

Ad rem zaś:

2. Wczoraj w robocie usłyszałem story o typie od nas z pracy, który od ponad pół roku jest mobbingowany przez autochtonów. Tak mówią. W sensie ów i jego zaufani. Podobno. Tenże vir molestissimus nie jest bowiem tutejszy, tylko podobnie jak ja należy do krwiożerczej kasty cudzoziemskich pasożytów pozbawiających ludność rdzenną źródła dochodu. Aczkolwiek nie jest moim rodakiem.

I teraz hit tego miesiąca - jakim sposobem ktoś, kto jak twierdzi, szuka pracy od pół roku, bo nie jest w stanie wytrzymać psychicznej presji wywieranej nań przez współpracowników o innej narodowości, w środku sezonu wakacyjnego, przy doświadczeniu grubo ponad kilkuletnim, ze znajomością języka i obyczajów, tej roboty znaleźć nie może?

No? Kochana publiczności, jak myślicie?

Już? Skapowaliście? 

Dokładnie tak. Sposobem takim nie znajduje, bo tak naprawdę nie szuka. Tylko zgrywa z siebie ofiarę.

Żeby jasność była, skąd wniosek taki - słuchajcie, ja nie mam ani wykrztalcenia, dyplomu ani bogowie wiedzą jakiego zawodowego expa, żeby łatwo i od ręki znaleźć robotę. A mimo to najdłuższy okres kiedy byłem bez angażu to miesiąc. I to tylko dlatego, że zostawiłem to komuś innemu, komuś kto obiecał mi pomóc i nawalił. Miesiąc. 

Nie sześć.

Teraz trigger nr 1.
Dzisiaj na twarzobukwie trafiłem na dyskusję o rozstaniach w związkach. Pod jednym postem na fanpejdżu z fancy cytatami. Sens wrzuty był taki mniej więcej i w duzym skrócie, że jak kończyć, to kończyć. Powiedzieć, "to koniec" i po prostu zamknąć za sobą tamte drzwi, nie pieprzyć o zostawaniu przyjaciółmi etc.

Skomentowałem, że pełna zgoda, popieram i że gadka o przyjaźni pozwiązkowej to najgorsza forma obe;gi dla kogoś z kim chciało się zbudować coś fajnego, ale nie wyszło. Mam na to dość solidną bazę doświadczeń i z czapy mi się takie podejście nie wzięło.


No to, jak zwykle, dostało mi się od egoistów.

Czemu? Bo nie chcę porozmawiać, wysłuchać, spotkać się, żeby zakończyć to w cywilizowany sposób.

Kumacie już gdzie jest ten zapalnik?

Jaki, kurwa mać, cywilizowany sposób? O czym rozmawiać? I po co? Bo może zmieni się zdanie? Nie, nie zmieni się.
Takie gadanie to zawsze jest próba oszukania samego siebie, że może jednak to nie koniec, i że się uda posklejać. Nie, nie uda się. A cała procedura ma na celu tylko i wyłącznie wzajemne obrzucenie się winą za to, że nie wyszło. Tylko i wyłącznie taki jest tych rozmów finał.

Nie, nie przestanie boleć. Nie, nie poczujecie się lepiej. Nie, do jasnej cholery, nie będzie łatwiej po czymś takim. nie ważne, jakiej jesteś płci. Bo nie wiem czy wiecie kochane ewentualne czytelniczki, że facetów takie akcje też bolą. 

Co, zdziwko? Ano tak. My też cierpimy przy rozstaniach. Też chodzimy jak otumanieni przez kilka tygodni czy miesięcy. Płaczemy. Zalewamy się w trupa. I nie, powiedzenie "to koniec" wcale nie jest dla nas jak macnięcie ręką. Wiem co mówię.

A jesli któraś z Was sądzi, że to ja byłem tym odrzucającym i teraz się mądrzę, to powiem Wam coś. W osiemdziesięciu procentach moje relacje kończyły one. I to od nich wiecznie słyszałem to cholerne "zostańmy przyjaciółmi". Ja nigdy mojej byłej nie zaproponowałbym czegoś tak podłego po rozstaniu. I nigdy tego nie zrobiłem.


No, to teraz, jeśli doczytaliście, zapytacie gdzie tu jakiś punkt wspólny?

Ano taki, że w obu przypadkach sprowadza się rozwiązanie sytuacji do tego, co kiedyś powiedział mi jeden z moich szefów w jednej z prac:
"- Jeśli coś ci nie pasuje w życiu, to to skończ. Zamknij. Przerwij. A jeśli nie masz na to jaj, to nie obwiniaj za całą sytuację nikogo i do nikogo nie miej o to jak twoje życie wygląda, pretensji. Tylko i wyłącznie do siebie samego".

Rzekłem.

Komentarze

Popular Posts

Darwin nie miał racji.

This is not a show you are looking for, czyli "Punishera" recenzja nowego.

This is not the Punisher you're looking for, albo recka drugiego sezonu.