Myślenie to jest rzecz niebezpieczna.
Makuszyński miał rację wkładając te słowa w usta Jehowy w swojej Rajskiej opowieści.
Emocjonalne ameby bez serc mają łatwiej w życiu, bo nie nachodzą ich o pierwszej w nocy rozkminy tyczące się życia emocjonalnego i związkowych fakapów.
Bez sensu, powie ktoś. Przecież ledwo co wróciłem z Narnii, dotknąłem naocznie cudu i magii w najczystszej postaci.
Prawda i nie zmieniłem ni na jotę zdania w temacie tego objawienia. Tylko cholera wie skąd wylazł na ramię diabeł i szepcze do ucha: "Nie Ty. Nie będziesz. Nie dostaniesz. Ne należy się. Nie Tobie".
I przytacza wszystkie moje porażki uczuciowe i złe momenty, które doprowadziły do tego, że w wieku lat ponad trzydziestu jeden dalej jestem sam.
Pamiętam jak w swoje urodziny, dobre lat temu kilka dowiedziałem się, że moja pierwsza dziewczyna mnie zdradzała. Trzy miesiące po rozstaniu zadzwoniła w środku nocy i wypaliła mi to w twarz.
A ja, naiwny, myślałem że już się podleczyłem z ciągłego wmawiania wtedy sobie że byłem złym chłopakiem, że to wszystko moja wina bo nie umiem być dobry w związki. I że ta lodowata gula w piersi stopniała na dobre.
Ale byłem głupi. Gula zamieniła się w lodowatą otchłań bez dna, a ja w miotającego najgorsze bluzgi, rozbitego na żużel furiata.
I dzisiaj też jest taka noc, choć nikt nie zadzwonił. I nie zadzwoni, bo od tamtego momentu skrupulatnie urywam kontakty ze swoimi eks, nie ważne czy były eksami na związki czy seksy bez konotacji poważniejszych. Urywałem, urywam i urywał będę, bo miłe mi jest emocjonalne jestestwo moje i proces gojenia po kolejnej porażce. W dupie mam przyjaźnie, klasę, kulturalne rozstania. To wszystko jest bullshit i stek bzdur. Boli zawsze tak samo, nie ważne kto zrywa, z jakiego powodu i co wtedy się mówi. Jeśli kochałeś, to zawsze bolało i boleć będzie. Jeśli dawałeś coś z siebie w te relacje, nie ważne ile i czy z dobrym skutkiem to do kurwy nędzy ciężkiej bolało i boleć będzie.
A ty tak samo jak zawsze będziesz miał ochotę wrzeszczeć z całej siły, dopóki nie pękną ci płuca albo policja nie zapuka do drzwi. I tak samo będziesz rozpieprzał w drobny mak wszystko, co ci w ręce wpadnie, i tłukł pięściami w ścianę. A potem osuniesz się pod nią i zaniesiesz gorzkim płaczem i skulisz w kiwający się w przód i w tył kłębek, który nie będzie chciał wstać, oddychać, żyć. I tylko ta jedna myśl będzie ci grała w skołowanej i rozpalonej głowie: "Czemu? Czemu? Czemu?! CZEMU!?!?!?!"
A potem zmęczony tym wszystkim pójdziesz spać. I wstaniesz rano obolały, otępiały jak zombie, zdziwiony że jakimś cudem oddychasz. Ubierzesz się, wdusisz w siebie śniadanie i powleczesz się do pracy nie rozumiejąc jak wszyscy wokół mogą normalnie funkcjonować, kiedy ty jesteś odrętwiały z bólu i masz ochotę zniknąć.
I tak co dnia, aż pancerz znowu przyrośnie ci do ciała, grubszy i twardszy. A Ty bardziej zgorzkniały, bez złudzeń i nadziei będziesz dzień w zień wracał do domu, w którym nikt na ciebie nie zaczeka.
I nieważne, że zmienisz fryz, pracę, przypakujesz. to niczego nie zmieni. Bo w głębi to dalej jesteś ty, ten sam co zawsze, ten sam odrzucony tyle razy. Istoty siebie nie zmienisz.
I dobrze, o paradoksie. Nie zmieniaj się. Ucz, ale nie zmieniaj. Nie daj w sobie zabić tego, co jest twoją siłą, tego co jest w tobie dobre. Nie wolno. Przecież wiesz, że jest tego trochę.
Może jednak jest tam gdzieś Ona. Może jest i może kiedyś na nią trafisz.
Tak mi co rano powtarza mój anioł, opiekuńczy duch, zaraz po tym jak otworzę oczy.
Więc wstaję, zakładam ten cholerny pancerz i żyję, mając nadzieję.
No bo co mi innego zostało? Przecież się nie utopię, nie? Jest jeszcze tyle do zobaczenia...
Emocjonalne ameby bez serc mają łatwiej w życiu, bo nie nachodzą ich o pierwszej w nocy rozkminy tyczące się życia emocjonalnego i związkowych fakapów.
Bez sensu, powie ktoś. Przecież ledwo co wróciłem z Narnii, dotknąłem naocznie cudu i magii w najczystszej postaci.
Prawda i nie zmieniłem ni na jotę zdania w temacie tego objawienia. Tylko cholera wie skąd wylazł na ramię diabeł i szepcze do ucha: "Nie Ty. Nie będziesz. Nie dostaniesz. Ne należy się. Nie Tobie".
I przytacza wszystkie moje porażki uczuciowe i złe momenty, które doprowadziły do tego, że w wieku lat ponad trzydziestu jeden dalej jestem sam.
Pamiętam jak w swoje urodziny, dobre lat temu kilka dowiedziałem się, że moja pierwsza dziewczyna mnie zdradzała. Trzy miesiące po rozstaniu zadzwoniła w środku nocy i wypaliła mi to w twarz.
A ja, naiwny, myślałem że już się podleczyłem z ciągłego wmawiania wtedy sobie że byłem złym chłopakiem, że to wszystko moja wina bo nie umiem być dobry w związki. I że ta lodowata gula w piersi stopniała na dobre.
Ale byłem głupi. Gula zamieniła się w lodowatą otchłań bez dna, a ja w miotającego najgorsze bluzgi, rozbitego na żużel furiata.
I dzisiaj też jest taka noc, choć nikt nie zadzwonił. I nie zadzwoni, bo od tamtego momentu skrupulatnie urywam kontakty ze swoimi eks, nie ważne czy były eksami na związki czy seksy bez konotacji poważniejszych. Urywałem, urywam i urywał będę, bo miłe mi jest emocjonalne jestestwo moje i proces gojenia po kolejnej porażce. W dupie mam przyjaźnie, klasę, kulturalne rozstania. To wszystko jest bullshit i stek bzdur. Boli zawsze tak samo, nie ważne kto zrywa, z jakiego powodu i co wtedy się mówi. Jeśli kochałeś, to zawsze bolało i boleć będzie. Jeśli dawałeś coś z siebie w te relacje, nie ważne ile i czy z dobrym skutkiem to do kurwy nędzy ciężkiej bolało i boleć będzie.
A ty tak samo jak zawsze będziesz miał ochotę wrzeszczeć z całej siły, dopóki nie pękną ci płuca albo policja nie zapuka do drzwi. I tak samo będziesz rozpieprzał w drobny mak wszystko, co ci w ręce wpadnie, i tłukł pięściami w ścianę. A potem osuniesz się pod nią i zaniesiesz gorzkim płaczem i skulisz w kiwający się w przód i w tył kłębek, który nie będzie chciał wstać, oddychać, żyć. I tylko ta jedna myśl będzie ci grała w skołowanej i rozpalonej głowie: "Czemu? Czemu? Czemu?! CZEMU!?!?!?!"
A potem zmęczony tym wszystkim pójdziesz spać. I wstaniesz rano obolały, otępiały jak zombie, zdziwiony że jakimś cudem oddychasz. Ubierzesz się, wdusisz w siebie śniadanie i powleczesz się do pracy nie rozumiejąc jak wszyscy wokół mogą normalnie funkcjonować, kiedy ty jesteś odrętwiały z bólu i masz ochotę zniknąć.
I tak co dnia, aż pancerz znowu przyrośnie ci do ciała, grubszy i twardszy. A Ty bardziej zgorzkniały, bez złudzeń i nadziei będziesz dzień w zień wracał do domu, w którym nikt na ciebie nie zaczeka.
I nieważne, że zmienisz fryz, pracę, przypakujesz. to niczego nie zmieni. Bo w głębi to dalej jesteś ty, ten sam co zawsze, ten sam odrzucony tyle razy. Istoty siebie nie zmienisz.
I dobrze, o paradoksie. Nie zmieniaj się. Ucz, ale nie zmieniaj. Nie daj w sobie zabić tego, co jest twoją siłą, tego co jest w tobie dobre. Nie wolno. Przecież wiesz, że jest tego trochę.
Może jednak jest tam gdzieś Ona. Może jest i może kiedyś na nią trafisz.
Tak mi co rano powtarza mój anioł, opiekuńczy duch, zaraz po tym jak otworzę oczy.
Więc wstaję, zakładam ten cholerny pancerz i żyję, mając nadzieję.
No bo co mi innego zostało? Przecież się nie utopię, nie? Jest jeszcze tyle do zobaczenia...
Proszę spróbować nie koncentrować się na ONEJ - a dać szanse sobie samemu. Grunt to nauczyć się nie pozwalać sobie na to, by ONE (ONI - wszystko jedno) kontrolowali poziom szczęścia w Twoim życiu. To bardzo trudne, ale da się :-) Pozdrawiam ciepło PS Fajnie tu u Ciebie
OdpowiedzUsuńA dzięki, doceniam pozytywną opinię i miło mi z tego powodu :) Co do skupienia to pracuję nad tym. Wpis powstał na fali chwilowego nawału retrospekcjami podlanego alkoholem, to się czasem zdarza. Ale nie za często ^^
Usuń