O kształcie gruszki słów kilka mojego autorstwa.

Na weselu byłem, miód i wino piłem, a co zobaczyłem...

Co zobaczyłem spróbuję opisać. Nie wiem czy się to uda, ale spróbuję, żeby zachować jakiś ułamek tego, czego doświadczyłem ku pamięci potomnych, oraz dwojga głównych bohaterów tej opowieści.

Jeśli uznacie poniższe słowa za ckliwy banał i przecukrowaną do porzygu bajkę, to trudno. Nie moja to rzecz. Jestem niewsypany, niedawno opuściły mnie symptomy kaca po intensywnym bruderszafcie pitym z rodzicami Smarkuli, cały dzień tłukłem się pociągami, a teraz czeka mnie noc na lotnisku. Więc czytacie tylko i wyłącznie na własne ryzyko i za efekty uboczne ja odpowiedzialności dzisiaj nie biorę, no way.

Wiecie, mógłbym napisać tu o wielu rzeczach - o całkiem udanym kazaniu w kościele. O tym, jak przepięknie panna młoda wyglądała w sukni ślubnej (bo że jej wybranek w gajerze rządził to normalka, faceci mają w temacie znacznie prościej jednak ;)). O tym z jakim smakiem, gustem i pieczołowitością była przygotowana sala weselna i ile serca w całą, tytaniczną pracę włożyła mama panny młodej dekorując wszystko samodzielnie. O perfekcyjnej logistyce i dopięciu wszystkiego na ostatni guzik. O animatorkach dla dzieciaków, świetnym wodzireju, rewelacyjnej kuchni.

Mógłbym. Tylko że jakoś, rozumiecie, nie bardzo jest sens. Bo skoro wszystko powyższe grało, to po co?

O czym innym chciałem.

O zderzeniu się. Moim ze zjawiskiem.

Wiecie, ja jestem kawał zblazowanego marudy i zgorzkniałego sceptyka. W mało rzeczy wierzę, jakoś tak wyszło. I jedną z tych rzeczy nie była na pewno miłość.

Do wczoraj.

Bo wczoraj zobaczyłem coś, co wywołało u mnie dawno zapomniane drżenie. Nie od razu. Ten proces trwał cały wieczór od momentu doprowadzenia panny młodej pod ołtarz.

Skończyło się kulminacją w momencie tańca tych dwojga świeżo poślubionych sobie nawzajem. Nie pierwszego, przy wszystkich, ale ostatniego, kiedy zostały na sali same niedobitki gości weselnych. Nie pamiętam jaka to była piosenka, nie znałem jej. Ale to była ich piosenka chyba.

Wtedy mnie trafiło. Kiedy patrzyłem jak objęci, wpatrzeni w siebie powoli suną po parkiecie, a to do cna złachmanione zdawałoby się i wyświechtane jak stare skarpety, sprowadzone do totalnego banału w dzisiejszych czasach uczucie promieniuje z nich z mocą od której ciężko było ustać. W każdym geście, spojrzeniu, ruchu.

Coś we mnie pękło w tym momencie, wiecie? Nie poryczałem się, choć było blisko, przyznam się bez bicia. Ale mój organ odpowiedzialny za przepompowanie krwi odnotował znaczny skok temperatury i nie wiedzieć czemu wyraził chęć wyskoczenia mi z piersi. 
Poczułem się zaszczycony, że mogłem na nich patrzeć, brać w tym udział i czuć to, co z nich emanuje.

I tak bardzo, strasznie szczęśliwy ich szczęściem.

Ale to nie wszystko.

Odżyło coś we mnie. Odżyła we mnie chęć poczucia tego samego, co czują do siebie oni.
Odżyła wtedy we mnie nadzieja. Że ja też może kiedyś tak się szaleńczo, głęboko i dziko zakocham. Że miłość przyjdzie i że będzie mnie unosić tak jak unosiła ich, że będzie taka jak między nimi. Albo choć bardzo podobna. I że wszystko będzie dobrze.

Dlatego, drodzy Państwo Młodzi, mam do Was prośbę. Życzyć Wam już niczego nie będę, bo wystrzelałem się wczoraj ze wszystkich dostępnych wariantów, więc po cholerę banałami rzucać.

Prośbę mam taką - nie dajcie sobie tego odebrać. Tego, co jest między Wami. Nie pozwólcie, żeby życie, praca, choroby, złe dni, nijakość i szarzyzna egzystencji na tym łez padole zniszczyły to, zatruły albo wypaczyły.

Dbajcie o to, pielęgnujcie i podsycajcie. Dla siebie głównie, żeby życie było dla Was jak najlepsze, zasłużyliście na to oboje. Ale dbajcie też dlatego, że dzięki temu uczuciu potraficie uczynić czyjeś życie lepszym. Dać nadzieję i chwilę szczęścia, dumy i radości komuś, kto bardzo mało tych rzeczy w sobie ma.


Ja nie jestem ekspertem od uczuć, za cholerę nie. Ale wydaje mi się, że skoro takie rzeczy potraficie robić, z taką siłą kruszyć czyjeś wewnętrzne obwarowania, lęki i fobie, to miłość jest prawdziwa. Wasza na pewno.

A czy moja będzie? Nie wiem, ale od wczoraj bardzo chcę, żeby była.

I to jest, kochani, koniec opowieści. Reszta jest milczeniem.

Komentarze

Popular Posts

Darwin nie miał racji.

This is not a show you are looking for, czyli "Punishera" recenzja nowego.

This is not the Punisher you're looking for, albo recka drugiego sezonu.