This is not a show you are looking for, czyli "Punishera" recenzja nowego.

Od razu zaznaczam, że spoilerów fabularnych poza tym, co wiadomo było z trailerów tu nie uświadczycie, w każdym razie nic ponad to, co konieczne.

Mając ten drobiazg z głowy przejdźmy ad rem.

Jeśli przeczytaliście jakimś cudem tytuł, to już coś wiecie. Teraz tylko dopowiem.

Trailery zwodzą. Przynajmniej w moim wypadku, bo spodziewałem się tu typowego akcyjniaka z masą strzelania i rozpierduchy co odcinek.

Nope. To nie ta bajka, dzieci drogie. Ten serial rozpędza się powoli, na modłę naszych husarzy idących do ataku. Najpierw stępa, w luźnym szyku, a rozpęd, zwarcie tychże i finalne rąbnięcie przyjdzie w swoim czasie.

Czyli co? Na początku mamy, słuchajcie, dramat. A tak. Frank, koncertowo sportretowany przez Johna Bernthala, nikogo przez parę odcinków nie zabija (poza pierwszymi minutami pierwszego, ale to detal). Czemu? Bo zrobił, co zamierzył. Wrogowie ubici, więc i on jakoś próbuje sobie życie ułożyć. Pracuje, nie wychyla się. Do pewnego momentu, bo kiedy spotyka na swojej drodze upierdliwego typa o ksywie Micro, wszystko bierze malowniczo w czajnik i trzeba znowu zacząć siać śmierć i pożogę. I tak, osią fabularną jest tu to, co widzieliśmy w zwiastunach, czyli nagranie z jednej mało przyjemnej akcji na Bliskim Wschodzie, w której nasz antagonista brał udział. No i oczywiście umoczonych w temacie federalnych, na których Castle zagina parol.
Do tego wszystkiego dochodzi masa wątków pobocznych, z których jeden wybija się na pierwszy plan i jest to temat świeży nawet i na naszym polskim poletku - temat weteranów wracających z wojny i przywożących z niej cały mentalny syf. Sporo tego jest, słuchajcie. Z różnych perspektyw jest to pokazane i daje do myślenia, bo autorzy scenariusza, mimo trzymania się konwencji kina komiksowego przemycili tu trochę głębi jednak.

To tak w skrócie.


Wady? Właśnie wątki poboczne. Dużo tego. Momentami według mnie za dużo. Znaczy za mało Punishera w jego własnym show.

Kiedy Castle jest na ekranie nie idzie się oderwać. Serio. I nie ma znaczenia co robi czy mówi. Bernthall dał czadu w każdej scenie, a kiedy mu zaczyna odwalać... Holy. Shit. Reszta obsady... Meh. Przez większość czasu są irytujący, albo bezużyteczni albo jedno i drugie, za wyjątkiem znanej z "Daredevila" Sarah Paige. Jej i Franka interakcje aż iskrzą od emocji i chemii. Bez względu na okoliczności.

To jednak wyjątek, bo i Micro i federales, a nawet kumple Franka z woja w większości wypadków po prostu męczą solo.


Tyle z negatywów, bo reszta to bajka. Zdjęcia? Miód. Scenariusz? Dla mnie sztos, bo choć co nieco w uniwersum Punishera jeszcze z czasów ś.p. TM-Semic się orientuję, to dałem się nabrać ładne kilka razy.

Akcja? Ohohoho, jest. Jak już jest. I to jaka! Powiadam Wam, nie chciałbym z Castlem zadrzeć. To co ten ziom wyprawia z badguyami tutaj to jest masakra. Dosłownie. Jucha się leje aż miło i nie ma taryfy ulgowej, a do tego sposób egzekucji tych scen przez odtwórcę głównej roli... Spójrzcie w jego oczy kiedy kogoś lutuje, zobaczycie co mam na myśli. Zero fucks given. I mówię Wam, że mimo wolno nabieranego tempa warto czekać aż się zacznie dziać, bo jak już strzały padają... Szok.

Czy warto zatem? Zdecydowanie. W moim prywatnym mniemaniu to jest najlepszy serial Marvela ever i najlepsza personifikacja Punishera do tej pory. Łyknąłem toto za jednym zamachem, całe trzynaście odcinków a nie zdarzyło mi się nic podobnego od c
zasów "Stargate SG-1", a to coś znaczy.

I tylko jedno mi się nasuwa - po tak dobrym pierwszym sezonie nie jestem pewny, czy chcę kolejny. Bo żal by było spartolić takie coś.

Komentarze

Popular Posts

Darwin nie miał racji.

This is not the Punisher you're looking for, albo recka drugiego sezonu.